Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biegały, a Hilda przynosiła własne słowa Jadwigi... Wszystko dotąd szło po myśli. Panowie rady nie dawali znaku życia.
Tydzień żółwim przechodził krokiem. Na dzień naznaczony Wilhelm wspanialszą jeszcze niż pierwszą ucztą zgotować kazał; spodziewał się wiele po tym dniu z taką oczekiwaną tęsknicą.
Nie dano już znać Semkowi, bo go tu mieć nie chciał Wilhelm, niecierpliwy na parę godzin wyprzedził królową, przyprowadził swoich lutnistów i śpiewaka; nawet trefnisie mieli rozkaz być na zawołanie...
Stoły zastawiono najprzedziwniejszemi łakociami... ale, królowa przybywająca do furty powitała go niewesołą twarzą, była jakby wylęknioną i niespokojną.
— O ci stróże! o ci oprawcy! — zaczęła wchodząc mówić do niego — jak oni śledzą moje kroki.
Wilhelm się strwożył.
— Mieliżby przeniknąć co? zdradzono nas? — zapytał spiesznie.
— Nie — odpowiedziała królowa — ale w ciągu tego tygodnia, codzień mi przysyłano jednego z biskupów dla nawracania, codzień któryś z tych starych przychodził. Słuchałam milcząca! Chcą odemnie krzywoprzysięztwa! o mój Boże!...