Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poselstwa te, choć krzywiąc się na nie, przepuszczano z zamku i na zamek, lecz pilno patrzano na krok każdy...
Dobiesław z Kurozwęk najwięcéj odpowiedzialny, nie ruszał się prawie z zamku, obawiając się więcej może niż należało i domyślając nadto, wszystkie boczne furty i wychody kazał pozabijać i pozamykać, klucze poprzynosić sobie. Na wałach widoczne i niewidoczne chodziły straże...
Zamek był jak oblężony.
Pan krakowski obawiał się wszystkiego. On i podskarbi Dymitr z Goraju, który z urzędu ciągle się tu znajdować musiał, wspierając się wzajemnie, chodzili do koła, podglądając każdy ruch, szczególniej tych ludzi ze dworu królowej, których podejrzywano o knowanie i stosunki z Gniewoszem.
Podkomorzy zaś, niegdy tak pokorny i uniżony, teraz chodził wyzywająco na nich spoglądając, z podniesioną głową, z miną taką, jakby się z ich próżnych usiłowań chciał naśmiewać.
Nie śmiano Wilhelma wprost wygnać z Krakowa i zakazać mu pobytu, a przedłużone jego przebywanie stawało się w końcu nieznosnem, bo nieustanną było trwogą.
Lękano się wykradzenia królowej, lub wkradnięcia się na zamek pod jakiem przebraniem Wilhelma... Jedno tylko cokolwiek mogło uspo-