Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ze dworu najwspanialsze postacie towarzyszyły mu na zamek.
Na widok jego, gdy wchodził na salę, lice królowej zarumieniło się, poruszyła się, jakoby biedz chciała naprzeciw, serce jej biło — powaga królowej przykuwała do tronu...
On szedł milczącym krokiem, uśmiechnięty dumnie, wprost ku niej. Na powitanie całe grono mężów poważnych wstało. Skłonił im lekko główką. Mimowoli zmierzył ich oczyma...
Strojni byli bogato, wspaniale, ale jakże w oczach wykwintnisia wydali się dziko i niesmacznie! Z tych twarzy nasępionych lub uroczyście wypogodzonych, siła jakaś nieokiełznana patrzała!!
Był to świat niedojrzały, pierwotny, który pogardliwe tylko wzbudzić w nim mógł uczucie...
Wilhelm szedł tak aż do stopni tronu, a białą rączką ciągle go witała królowa. I widać było oddech przyspieszony, który piersi jej poruszał... Mieniła się wszystkiemi blaskami szczęścia...
Książe byłby się może ośmielił zbliżyć bardziej jeszcze, lecz po obu bokach tronu stali ludzie zbrojni dziwacznie, jakby na straży i patrzyli nań zjadliwemi oczyma...
Rozmowa cichym, stłumionym głosem rozpoczęła się po niemiecku.
Patrząc na niego królowa zapomniała o wszyst-