Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Król, królowa! — powtarzał i kończył na tem.
Dla tego chłodu może i pewnej nieśmiałości gburowatej, którą okazywał na zamku, Jadwiga była dlań jeszcze bardziej ujmującą i uprzejmą. Otrzymał wszystko, czego tylko żądał.
Panowie szanowali go wielce i wyrządzali cześć wielką. Lecz, jak tylko ks. Janusz dopiął celu, grzywny dostał, umowę miał stwierdzoną natychmiast niespokojnie się do Czerska nazad począł wybierać. Dzień odjazdu był naznaczony.
Semko przyszedł do niego wieczorem.
— Jedziesz ze mną? — spytał brat starszy.
— Nic nie zrobiłem jeszcze — odparł Semko — nie mam spieszyć czego?
— Do domu? — zawołał jakby z przestrachem ks. Janusz. — Do Płocka? po wojnie? Powiadasz, że spieszyć nie widzisz potrzeby? Siedziałeś tu tyle czasu na próżno, i nie zyskałeś dotąd nic...
Poruszył ramionami Semko.
— Patrzajże, aby gdy wrócisz, nadto do roboty niebyło...
Królowa piękne oczy ma, ani słowa — dodał, — lecz nie karmią one, a człowiek zapatrzywszy się w nie, głupieje.
Nie tłumaczył się Semko, a w istocie nie tylko oczy, ale cała królowa miała dlań wdzięk