Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nuszowi się nie podobało. Potrząsał głową i brał to za nowy dowód niestateczności brata.
— Dziewczyna jako drugie — rzekł — a nie trzeba sobie oskomy czynić, bo mleka z miską dla kotów nie stawiają. Kogo innego tam zaproszą na te gody.
— Wiem o tem — przerwał dumnie Semko — ale dlatego brzydką ani złą nazwać jej nie mogę, że jej nie dostanę. Zobaczysz sam...
Zimny z natury swej, wiekiem ostygły Janusz, wcale w pochwały nie zdawał się wierzyć. Nazajutrz na zamek jechali już oba. Ks. Czerski choć poważnie występował, zbytku się nie dopuścił żadnego, wolał za mniej dostatniego uchodzić, a swoją wiejskością i naturą leśną niemal się chlubił... Była w tem duma, inaczej tylko przystrojona niż zwykle.
Królowa przyjęła teraz ich obu, tak samo jak wprzódy Semka, usiłując wielką uprzejmością zjednać sobie... Janusz był mniej wrażliwy, a podejrzliwszy, pokorniej się stawił, a chłodniej razem. Patrzał i słuchał, chciał przeniknąć, co pod tą pięknością i dobrocią się kryło...
Nie zdołała go, wesołością starając się natchnąć Jadwiga, ani rozchmurzyć, ani poufalszym uczynić. Stał zdala, nieujęty a uniżony, więcej obcy niż Semko, którego już sobie pozyskać potrafiła...