Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się dzwony, jedne po drugich, uroczyście i wesoło, tłumy poczęły biedz, stawać pchać się, wdrapywać na drabiny i dachy. Jedne po drugich przejmowały pieśń wszystkie wieżyce... i w powietrzu zawrzało nią...
W oknach głowy nad głowami.
Cicho, tylko dzwony biją...
Szmer poszedł, jadą, jedzie...
I widać naprzód poczet konny, zbrojny, chłop w chłopa, cali w pancerzach, cali w żelazie, ręce w boki, na hełmach pióra wiewają.
Konie w brzęczadłach, w okryciach, na łbach kity, u ogonów wstęgi, a z ramion i hełmów rycerzy, powiewają jedwabne pasy, zwijając się w powietrzu.
Jadą, jadą i końca im niema. Węgrowie, Polacy, trębacze, piszczałki, muzyka, bębny.
Chorąży z proporcem rozpostartym, znów dwór strojny i piesi z berdyszami.
Otóż ona... Na białym koniu pod złotą oponą, śliczna, wysmukła, dziecię-dziewica, oczy, to podniesie łzawe i uśmiechnie się, to spuści ku ziemi...
Piękna jak anioł, cud! szmer ją wita... Lecz czemuż jedzie tak smutna, tak drżąca...
A oto starzec kardynał, i Bodzanta i biskup Mały i duchowni z łańcuchami i krzyżami na rękach... I dwanaście dziewic, i matrony jak