Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miała na sobie płaszcz złotogłowy, na głowie wieniec z lilij złotych, że przed nią jechał starzec w szkarłatnem kapeluszu z sznurami, i modlił się a płakał... że za nią szło cudnych dziewic dwanaście i poważnych matron lik wielki, a wieziono skarby mnogie...
Białe gołębie z zielonemi w dzióbkach gałązkami leciały przed nią. Obłok woni promienistej ją oblewał.
Prawiono cuda i wierzono w cud... Oczy wszystkich miały go oglądać.
Niekiedy wśród momentu ciszy, zdawało się, że słychać zdaleka dzwony wszystkich w Polsce kościołów bijące Bogu na chwałę, i jakby pieśń niewidzialnych chórów, płynącą powietrznemi szlaki.
W nocy nikt nie spał, we dnie zapomniano o głodzie i pragnieniu. Nie pytano o nic, tylko kiedy przybędzie królowa?
Każdy się lękał stracić tę chwilę uroczystą, i nie znaleźć miejsca na dwoje spragnionych oczu.
Bartosz i Semko rozmawiali z sobą wejrzeniami.
— Wszystko co żyło wyciągnęło z Krakowa — odezwał się po długiem, ołowianem milczeniu Semko. — Gdyby tak byli opuścili miasto i bramy, gdyśmy z Bodzantą przybyli...
— Bodzanta! Bodzanta! — westchnął Bar-