Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mioty nie mogły przebłagać zazdrosnych i niechętnych.
Z pogardą odzywano się o tym Małym, któremu szyderską nazwę nadano od wzrostu, i pozostał małym dla tych, którzy wielkości jego nie umieli ocenić.
Na dworcu biskupim ks. Radlica, znaczniejszą część większych komnat zostawując pustkami, mieścił się w mniejszych izdebkach, pełnych ksiąg, flaszek, słoików, osobliwości wszelkich, i przejętych wonią medykamentów, którym naówczas wielką moc przypisywano. Całe półki zajmowały tu, jak w aptece, kosztowne balsamy, elixiry, maście, driakwie przywożone z dalekich krajów.
Obok tej farmacyi swej, biskup miał komnatę, w której grubym murze zagłębione okno z ławami i pulpitem, najmilszem dlań było siedzeniem, gdy mógł sam pozostać.
Tu światło mając do czytania dobre, zagłębiał się w dziełach Alberta wielkiego i starych ojców nauki, których rękopisma nabywał. I dostojeństwo, które piastował, tem jednem mu zawdzięczało za wszystko co dla niego ponosił, iż dawało możność kupowania ksiąg, których inaczej nabywaćby nie mógł.
W otwartem oknie tem, przy którém w podwórzu, na krzewach pod niem, ptactwo świergotało, pochylonego nad ogromnym foliantem,