Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rączkowo dobijać się jej bądź co bądź, postanowił.
Jeden Bartosz wcale nie tracił nadziei i męztwa, widział wszystko jasnem i wróżył zwycięstwo.
Zdobycia Kujaw był pewnym, zatem miało iść Łęczyckie a potem Wielkopolska się też musiała poddać... Domaratowe stronnictwo osłabione, nie zdawało się strasznem, choć arcybiskup wróżył, że ono teraz tajemnie przez Krakowian do nowego życia powołanem zostanie...
Słońce wschodziło na pięknem niebie wiosennego poranka, gdy z bólem w sercach, z gniewem w piersi, ruszyli ci, co tu z najlepszymi przybyli nadziejami, Semko z przyłbicą spuszczoną, sromem na czole, Bartosz z twarzą odkrytą, arcybiskup, na swym wozie blady, z różańcem w ręku...
Kilku duchownych odprowadzali go do bramy, ledwie ich widział załzawionemi oczyma.
Jechał otoczony tą siłą zbrojną, czując się jeńcem i trapiąc w duszy.
Ażeby widokiem odciągającego wojska się napaść, tłum ogromny zebrał się, mimo rannej godziny, na murach, w bramie, w przedmieściu.
Wesołe okrzyki, w których uchodzącym brzmiało dotkliwe szyderstwo, wyrywały się kiedy niekiedy z tej ciszy... Cieszono się i klaskano.
Wielki ciężar spadał z ramion tym, co się go-