Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie sam pono? — spytał.
Ks. Chotek pochylony nieco odprostował się, pytanie mu się dziwnem wydało.
— Jak to, nie sam? W istocie z należytem orszakiem.
— W piętset kopijników — rozśmiał się Spytek — jak na pasterza, to w istocie orszak okazały bardzo.
Wikary ramionami poruszył, odpowieź była trudna, pomyślał.
— O liczbie ludzi nie wiem, — rzekł — ale, że pod te czasy zbrojonych mieć musi, to nie dziwota...
Spytek szydersko usta ściągał.
— Mój ojcze, — rzekł — ja tu umyślnie przybyłem was ostrzedz i arcy-pasterza, którego szanuję. Pod te czasy, gdy arcybiskup musi jeździć z ludźmi zbrojnemi, my też pilnować się i czuwać jesteśmy obowiązani, szczególniej, nad grodami nam powierzonemi.
Ostrzeżcie jego miłość, iż tej siły zbrojnej, podobno znacznej, my nietylko do miasta nie wpuścimy, ale jej pod bramami jego, jak groźby długo cierpieć nie będziemy.
Wikary milczał jeszcze, nieco strwożony tem co słyszał, gdy Spytek dodał.
— Otwarcie wam powiem mój ojcze. — Chodzi tu pogłoska, pewno nie płonna, że w orszaku arcybiskupim ma się znajdować Bartosz z Odo-