Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał ledwie tyle wytchnienia, ile było potrzeba, aby go do Płocka doniosły...
Popasano krótko, z noclegów ruszano do dnia, omijano osady, a Jagiełłowa straż doskonale umiała wszędzie potrzebne znaleźć zapasy do życia.
Brakło Semkowi w drodze milczącego lub modlącego się zakonnika, do którego czasem mógł przemówić słów kilka, albo z nim razem się pomodlić, ale miał teraz myśleć o czem, a w miarę zbliżania się do granicy, niecierpliwość rosła.
Na kraju litewskich borów rozstali się z nim Litwini, Kaukis objął znowu dalszy przewód. Kaukisowi, Wiżunasowi i czeladzi pod garłem nakazano, aby o podróży mówić nie śmieli nikomu.
Groźba ta starczyła, aby im zamknąć usta. Znano surowość książąt i Semka, gdy był dzieckiem popędliwość.
Rankiem mroźnym, przebiegłszy pędem uliczki miasta, Semko nagle, piorunem wpadł znowu na swój zamek Płocki, jak gdyby z łowów powracał.
Z bramy już rzuciwszy okiem wewnątrz podwórców, znalazł je wcale innemi niż porzucił. Pełno tu było obcych ludzi, koni i wozów, gwar i ruch panował wielki. Poznał dworzan i czeladź mazowiecką brata Janusza, i orszak zbrojny wiel-