Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A no, niedługo koguty zapieją! — Dziewczę zbliżyło się do ucha Semkowi i szepnęła mu. — Radź się kanclerza. W studnię łatwo wpaść, ale z niej wyleść?
To mówiąc, i niespojrzawszy już nawet na matkę, ręką odrzuciła długie kosy i wyszła z izby.
Błahowa jak gdyby przybyła tylko dla zrobienia porządku w sypialni, poprawiła skórzaną poduszkę, uderzyła ręką o posłanie, spojrzała w stojący u łoża dzbanek i kubek, na ogień, na zadumanego Semka i w milczeniu za córką pociągnęła.
Nazajutrz rano po mszy, wezwał do siebie książe kanclerza, ale nim mówić z nim począł, niespokojny, zażądał uroczystego zobowiązania się do milczenia.
— Wasza miłość wiesz — odpowiedział zdziwiony kanclerz — że kapłan do niego powołaniem swem jest obowiązany. Znał on Semka od dzieciństwa, że nie umiał i nie mógł tajemnicy w sobie dochować, ani się z nią obejść, będąc popędliwym.
— Mój ojcze — odezwał się książe, siadając — nagań mnie, jeślim zasłużył, ale mnie nie odwodź od tego, co postanowione.
Mówiłem z ks. Witoldem na osobności, zażądał odemnie, abym jechał do Jagiełły i wyjednał mu z nim zgodę, chce porzucić Krzyżaków.
Kanclerz ręce załamał.