Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zatem — rzekł książe po krótkim namyśle — łowy nie łowy, zrobiemy sobie ze psy wycieczkę, aby się w murach nie wędzić. Zdarzy się co szczuć, poprobujemy.
Człowiek w polu i na koniu dopiero się czuje wolnym, a w domu, choćby i pałacu, więźniem.
Stary Rosen rozśmiał się bezzębnemi szczękami
— Za dwa pacierze — rzekł zawracając się ku drzwiom — wszystko będzie w pogotowiu... Gdy książe znijść raczysz, znajdziesz mnie ze psy w podwórcu.
Witold wielkich przygotowań nie potrzebował: na kaftan szubę wdziać, kołpak na głowę, przypasać miecz i mieczyk, róg zarzucić na ramię. Oszczepy wiozła czeladź i podawała, gdy było potrzeba.
Gdy zszedł książe, w podwórcu nań nietylko Rosen czekał, ale i pacholę z kubkami i winem strzemiennem.
Książe ledwie w nie usta umoczył, gdy Kurt nawykły do napoju, wychylił becherków parę i orzeźwiony niemi dosiadł krępego konika, do którego był nawykły.
Z zamku i miasta wyjechawszy w pole, przekonali się dopiero, iż stary łowiec miał słuszność, bo dnia tego, dla zasp śniegu suchego psy i ludzie niewiele dokazać mogli. Wiatr smagał ostry, kiedy niekiedy jeszcze unosząc, z zasp na-