Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

smaku. Nasi panowie na tem kawał ziemi zarobią...
Stara ze spuszczoną nad kądzielą głową, nic nie odpowiadała, połykała łzy w milczeniu. Bobrek popijał wino. Wyciągnął próżny kubek ku dziewczęciu, aby mu drugi nalało. Spojrzał na matkę, zamilkł.
Znowu czas jakiś trwało milczenie. Agata oczy miała wlepione w kądziel, ale za łzami nic nie widziała.
Milczenie to starej jakieś wrażenie uczyniło na Bobrku. Sposępniał nieco i wypróżniwszy drugi kubek, postawił go na ławie.
— Czas mi będzie w drogę — odezwał się. — Jam tu do pani matki nie bez interesu przejechał. Ot, gdybym konia mógł porzucić, a było go komu dopilnować, niechby został. Dalej wolę nająć furę, bom się bardzo stłukł na siodle.
Podniosła oczy Agata.
— Oddaj konia parobkowi — rzekła sucho — on ci go dojrzy, niech sobie tu stoi.
I nie mówiła więcej, zaczynając prząść znowu. Bobrek stał przed nią.
— Nie trzeba się na mnie sierdzieć, że to mówię co myślę — rzekł chłodno. — Gdybym kłamał a zalecał się, miałbym na sumieniu.
I dodał śmiejąc się, po niemiecku. — Czyste piwo szynkuję.