Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ręce jej opadły, pomarszczona twarz zarumieniła się, drgnęła i zatknąwszy wrzeciono, wstała od przędzenia.
Na ławce u ognia siedziała wychowanica sierotka — blade, mizerne stworzenie z białemi jak len włosami. Izba duża, w której się znajdowały, dowodziła zamożności mieszczańskiej. Na półkach pełno było naczynia różnego, w czystości i porządku utrzymywanego. Para obrazów złocistych świeciła na ścianach. Ławy wszystkie pozaścielane były kobierczykami, a stół zawieszony obrusem.
Okna szklanne, rzecz naówczas zbytkowna i droga, z małemi błonami w ołów oprawnemi, podłoga w części grubem suknem wysłana — nadawały mieszkaniu powierzchowność schludną i miłą. Ogromny komin miał nawet garncarskie, foremne ozdoby z cegły, jakich tu naówczas używano, kamienie zastępując niemi.
Gdy w progu ukazał się blady i pomimo śmiałości swej strwożony Jaśko, matka stała już w pośrodku izby, czekając niespokojnie na przyjście jego. Utkwiła w nim wzrok przenikliwy i widać było, że poruszona, gotową mu była macierzyńskie otworzyć ramiona.
Lecz Bobrek przez fałszywą dumę nie chciał się okazać ani pokornym ani skruszonym — z uśmieszkiem fałszywym i jakby drwiącym przystąpił lekkim pokłonem tylko matkę pozdrawia-