Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się Bobrek, szukając sobie miejsca gdzieby przysiadł...
— Widzicie — domyśleć się łatwo. Wedle reguły świętego Ojca naszego, za jałmużną chodzę dla konwentu, a pod czas, wyprawiono mnie do Pyzdr, więc tam powoli dążę.
Rozśmiał się stary...
— Za jałmużną, pod te czasy! — przerwał Bobrek. — Toście się, mój ojcze, nie w porę wybrali, bo tu teraz wszyscy żebracy i rychlejby wziąć potrzebowali, niż dać mogli.
— Przecież! — odparł stary mnich, nie przerywając sobie w jedzeniu suchego chleba, który wodą pokrapiał, a solą osmaczał — widzicie, że z głodu nie mrę...
Bobrek stęknął.
— Co za czasy! mój ojcze! co za czasy!
— A wy zkąd i dokąd? — odparł nie wtorując narzekaniu zakonnik. — Jeżeli się nie mylę, także sukienkę duchowną nosicie.
— Klerykiem jestem — odezwał się Bobrek. — Jeżdżę po świecie, piórem na chleb zarabiając, ale terazby je chyba na żelazo trzeba przemienić. Zbiera się na wściekłą wojnę!
— Wola Boża! — rzekł mnich spokojnie. — Bez Jego woli nic się nie dzieje, a wierzcie mi, Bóg wie, co czyni. Widno, że rózgi było potrzeba... co było kąkolu, to burza wypleni, a czyste ziarno zostanie na chwałę Pańską.