Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Luksemburczyk w początku króla chciał udawać, aż postrzegł, że mu do korony jeszcze daleko, i, choć go już w Wielkopolsce królem za Domaratem okrzykiwano, choć go nim w Gnieźnie witał Bodzanta, tu on był sobie markgrafem niemieckim, i nic więcej.
Przybywający na zjazd, nie ściągali się do zamku, nie spieszyli do arcybiskupa; zbierali się pokątnie to tu, to owdzie i naradzali po cichu.
Tymczasem młodę panię, myślało o tem, jakby oślnić tych niepocześnie poodziewanych i kożuchami śmierdzących Polaków, a wystąpić przed nimi jak najświetniej.
Więc i sam Zygmunt stroił się od złota i klejnotów i dwór jego występował w szytych sukniach, z herbami pańskiemi, świecąco, barwnie, bogato. Szlachta w opończach i butach grubych patrzała na to cudactwo, pytając, czy to byli trefnisie niemieccy i dlaczego ich tak wielu.
Na błaznów w istocie dwór ten tak upstrzony wyglądał.
Domarat widział już, że nie po myśli się rzeczy składały, ale Zygmuntowi nie odejmował serca, owszem mu tak wszystko tłumaczył, jakby stało najlepiej.
Wesoło więc, pewien siebie czekał panicz, rychło się wszyscy zjadą, a święty Mikołaj mu da koronę.
W wigilją tego dnia pełną już była Wiślica,