Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zrazu mu się kłaniano, chłopię butne odpowiadało na to groźbami i taką pogardą dla biednej szlachty, jaką ją i Lois częstował.
Dokuczał tu samowolnemi groźbami Domarat z Pierzchna. Zaraz na pierwszym wstępie rzuciła się szlachta prosząc a błagając, aby go z Poznania wzięto.
Ale właśnie Domarat, ciemięzca ten wielki wraz z arcybiskupem Bodzantą przyjmował tu Zygmunta, opiekował się nim, on mu podmuchiwał, co miał mówić i na którą stąpać nogę... Doradził więc panu tę grozę, której sam używał przeciw szlachcie krnąbrnej, ubogiej, niepozornej, ale wielkiego serca.
Odprawiono proszących ostro. — Słuchać go macie i milczeć.
A że Wielkopolanie już za Ludwika dosyć się wstydu napili i miotano niemi, nie słuchając ich a posłuszeństwo nakazując; serca szlacheckie pod staremi kożuchami biły coraz silniej.
— Nie damy się!
Kazano im Domarata słuchać, odstąpili go wszyscy jako jeden, i kupka tylko Grzymalitów z nim została.
Po drugi raz zjechała się szlachta, domagając odpędzenia Domarata. Zygmunt rozsierdził się jeszcze mocniej, grożąc ciemnicą i gardłem.
Nie było już mowy o posłuszeństwie, roz-