Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nem niż Polakiem, co nam po nim? Do oręża się nie zdał? Więcej o tem myśli, jakby co u królowej utargował, a nią się zasłonił, niżby co przeciw niej poczynał.
— Na Wielkopolany wasze, siła rachować nie można — wtrącił książę. — Przypomnijcie Białego, przeciwko któremu samiście występowali. Wszakże go Wielkopolska i Kujawiacy z klasztoru wyciągnęli, a sromotnie mu potem paść dali.
— Na rany Boże! — wykrzyknął Bartosz. — A gdzież równać Mazowieckie książę z Gniewkowskiem? Więcej rzekę, gdyby Biały wytrwałość miał, stateczność większą, umysł pewniejszy, kto wie, coby się przygodzić mogło? Z mnicha wywłoki nigdy nic. Dobry wałach do zaprzęgu, ale stada za sobą nie poprowadzi.
Uśmiechnął się Semko.
Wszystko co dotąd zarzucał, udało się odeprzeć Bartoszowi. Książę milczał znowu w ogień wpatrzywszy się, jakby czekał, aby gość znowu nalegać zaczął.
Pomilczawszy chwilę, wziął się starosta do przekonywania, iż nic łatwiejszem nie było, jak teraz Piastowi zdobyć koronę.
Ludzie, powiadał, znużeni byli bezrządem babskim i wielkorządzcami, swojego pana u siebie chcieli mieć. Nietylko Wielkopolanie, ale Krakowian wielu od Luksemburczyka się odstrychało.
Zagrzewał też Bartosz po swojemu, tem, że