Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tylon usta ściągnął pociesznie w ryjek, chudą ręką przebierał po powietrzu, palcami poruszał niby im coś mówić nakazując czego Teodoryk zrozumieć nie mógł.
Chrząknął potem a widząc, że ksiądz jaśniejszego oczekuje tłumaczenia, szybko mruczeć zaczął.
— Czyż wam, bracie Teodoryku — wam co słyszeliście jak trawa rośnie i co z sobą ptacy na gałęziach rozmawiają, wam co widzicie w ciemnościach, słyszycie w milczeniu. — Wam, ja! potrzebuję wykładać i rozjaśniać dla czego królowi lepiej będą smakować w Rogożnie??
Ks. Teodoryk milczeniem i wejrzeniem dał do zrozumienia, że bądź co bądź potrzebował tego tłumaczenia. Stary notarjusz oczki zmrużył.
— Ojcze kochany — rzekł cicho — niema większego wielbiciela królowa pani nasza nademnie. Niewiasta jest cnót wielkich i majestatu potężnego — ale — nie wesoła! Koło niej też smutno — cicho. Za nią wszędzie chodzi ten majestat jej, powaga — decorum! Rozśmiać się przy niej nie godzi bo się namarszczy, zaśpiewać wara, bo to jej godności ubliża... Widzieliście wy ją kiedy inaczej jak królową? Idzie do łoża nią, i wstaje w koronie... Niewiasty w niej mało. — Spojrzawszy na nią strach święty ogarnia! Otóż, widzicie, bracie Teodoryku, w końcu panu