Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zbieracie wy się na niego, odgrażacie lat siła; mnie się widzi, że z tego nic nie będzie!
Gospodarz odwrócił się od ognia, do którego przykładał łuczywa.
— A ja wam się klnę, że będzie! — zawołał uroczyście. — Nam samym dokonać nie łatwo było. Zdrajców się znalazło wielu, donosili mu, miał się na ostrożności... Po drogach przodem wysyłali, lasy trzęśli, bez straży dobrej na krok nie ruszał. Teraz, niechaj się ubezpieczy.. znajdziemy go.
Niechluj zamruczał, że trzeba było w pomoc wziąć którego ze Ślązaków lub Pomorskich... Zaręba się uśmiechnął.
— Znajdziemy lepszych niż Pomorcy i Ślązaki — rzekł — posiedźcie do jutra, przekonacie się...
Na jutrzejszy dzień zwołało się tu siła ludzi — zobaczycie!
Zamilkł nagle, nie chcąc więcej powiedzieć, na niemowę krzyknął i zabrał się gości przyjmować.
W lichej lepiance znalazło się więcej, niż spodziewać się mogli.
Udziec sarni, miód dobry, chleb czarny ale świeży, kaszy podostatkiem, plastr miodu i ser na zakąskę. Niemowa z dziewczyną raźno im posługiwali.
Po wieczerzy wprędce, pokładli się wszyscy