Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto kogo da stracić to jeszcze nie wiadomo — odezwał się Michno obojętnie. Ja cię pytam o co innego. Jak do zabójstwa przyszło? Kto mu radził? Kto pomagał?
— Nie wiem nic..!
— Tchórz jesteś, albo zły człek, — począł gwałtownie Zaręba, nie puszczając go, choć się wyrywał. Po zabójstwie kto przy nim był?
— Widziałem tylko ks. Teodoryka.
— Wiernego służkę i pochlebcę — dorzucił Zaręba. — Ten też pewnie zawczasu wiedział o wszystkiem!
Ząb, na którego mimo zimna poty biły ze strachu, wyrwał się wreszcie z rąk przyjaciela. Drudzy też, których po kątach łapał, nie mieli wielkiej ochoty z nim rozmawiać. Błądził tak przez wieczór cały, a w ostatku kilku podpiłych ściągnąwszy, wyszedł z niemi do miasta. Z temi starał się bliższe zawiązać stosunki, co mu się w części udało, ale nazajutrz z ust do ust chodziła po cichu wieść o zuchwałym chłopie, którego kilku widziało.
Zrana ks. Teodoryk wszedł do księcia, dając mu znak, że chce z nim mówić na osobności.
Od śmierci żony, książe obawiał się o siebie i miał na ostrożności, Lektor też lękał się zemsty, o której głuche chodziły wieści, że ją gotowali jacyś Lukierdy powinowaci czy przyjaciele.
Z pewnemi zastrzeżeniami, ks. Teodoryk uwia-