Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i kazać ująć!! — zawołał. — Idź ztąd na skręcenie karku, ja cię tu widzieć nie chcę. — Idź!
— Bądźcie o siebie spokojni — odezwał się Zaręba. — Nie możecie przecież, przy takiem zjeździe wiedzieć o każdym, co się tu pląta. Ja się nie boję i zostanę. Nie taję się z tem, że będę przeciwko księciu podburzał, ale to moja sprawa, wy za to nie odpowiadacie...
Śmiało mu popatrzał w oczy.
— Prędzej, później i wy się do nas przyłączycie — dokończył. — Krzywdy wyrządzonej zapomnieć trudno, a ja wam ręczę, że ks. Henryk ją wynagrodzi.
Jak się stało, że Zaręba w izdebce ciasnej na zmaku pozostał na noc i w czasie zjazdu przebywał w Kaliszu — o czem Kasztelan wiedział — wytłumaczyć trudno.
Gdy wieczorem po uroczystości wyprawiono ucztę na zamku, a na ludzi mniej zwracano uwagi, bo wielu nieznanych z Biskupami napłynęło, Zaręba w ciemnych przejściach czatował na podpitych dworzan Przemysława, między któremi miał przyjaznych wielu.
Do ich liczby należał młody Ząb, syn Łowczego Gnieźnieńskiego, dawny druh Nałęcza i Michny, który zobaczywszy tu Zarębę, przeląkł się wielce.
— Jakżeś ty się tu śmiał wcisnąć? — zawołał — pozna cię kto i wskaże, to zginiesz.
— Nie boję się — rzekł Michno, odwodząc