Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

księżna zmarła śmiercią, dawno już przewidywaną — nikt im nie wierzył. Byli ludzie co krzyki słyszeli, Mina uciekła, dziewczęta plotły.. i oskarżały wszystkich, aby siebie oczyścić.
Było już blizko południe, gdy książe odziany żałobnie, w towarzystwie ks. Teodoryka, mając u boku kasztelana Tomisława, wyszedł z izb swoich do kościoła. Podwórze pełne było ludzi.
Zaczęto mruczeć — Idzie! i oczy wszystkich zwróciły się ku niemu. — Gdyby nikt i nic go nie obwiniało, samo oblicze nagle zbladłe, błędny wzrok, wyraz trwogi, wstydu jakiegoś, upokorzenia, które się przez przybraną przebijało dumę, wskazałoby go jako winowajcę.
Ludzie zdala patrzali milczący i mówili w duszy.
— On ją zabił!!
Chciał iść krokiem bezpiecznym i śmiałym, lecz plątały mu się nogi, na skroń występował pot kroplisty, paliły go tych wejrzeń tysiące, które czuł, że nań padały jak kamienie. Rad był pośpiechem skrócić nie długą drogę do kościoła, która mu się wiekuistą wydawała — nieskończoną.
Ks. Teodoryk hamował kroki jego. Stąpać musieli powoli wśród tego milczącego tłumu — wprost idąc na światła palące się u trumny — w której Przemysław nie widząc jej — oglądał trupa oczyma duszy, takim, jakim go widział w chwilę po zgonie.
Mimowolnie na myśl mu przyszło, jak na ten