Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— powiedziałeś sam — Uwolńcie mnie od tego trupa... Spełniłam rozkazanie twoje. Tyś rzekł!...
I wskazała nań palcem zuchwale. Książe posłyszawszy to chwycił nóż, który miał u pasa, podniósł go i cisnął nim na Minę. Oczy jego płonęły... usta się trzęsły...
Niemka chciała go wyzywać jeszcze, lecz strach ją ogarnął nagle, z krzykiem rzuciła się do drzwi. Przemysław gnał ją podniósłszy rękę do progu, tu wysilony padł na ławę, ręce bezsilne obwisły.
Dziewki i Bertocha stały jeszcze do koła łoża.
Książe nie patrząc na nie, nie rzekłszy słowa, rzucił okiem przestraszonem ku łożu i nie mogąc znieść widoku, wysunął się z izby, z podsienia wyszedł na chłód zimowy — stanął wryty.
Tu go spartego o słup zastał czuwający ks. Teodoryk, który czatował zawsze nań, śledząc każdy krok jego.
Słabym głosem, chwytając go za rękę, książe się odezwał.
— Lukierda — nie żyje! Ojcze — popełniono zbrodnię — zabójstwo... Jam niewinien! jam niewinien!
Teodoryk podniósł oczy ku niemu.
— Któżby śmiał Was obwiniać, — rzekł drżący — Wy sami nie dawajcie pozoru... Idźcie spokojnie do mieszkania — mnie zostawcie staranie wszelkie.
To mówiąc Lektor ujął go za rękę i popro-