Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oparta o ścianę, dziewczęta patrzały przez szpary niecierpliwiąc się i przeklinając.
Mina chodziła po swej izbie, teraz już potrzebując hamować Bertochę, która wyrywała się iść i kończyć... Była wpół pijana.
— Kiedy kończyć to kończyć! — powtarzała — chodźmy! Zabijemy ją jak muchę.
Było po północy, gdy jedna z dziewcząt przybiegła dając znać, że Lukierda poszła do łoża.
Zerwały się obie kobiety lecąc pędem. U progu coraz ciszej stąpały, dziewkom nakazując milczenie.
Otwarły drzwi, na palcach weszła cała gromada.
Już się podsuwały pod łoże, gdy nagle Lukierda, jakby miała przeczucie napaści, siadła na łożu. W mroku ujrzała tę gromadę zbliżającą się w milczeniu i wydała krzyk przeraźliwy, rozdzierający, który rozległ się wśród nocnej ciszy.
Mina struchlała, nie chciała wierzyć uszom aby ten głos tak silny, który mógł ludzi na zamku pobudzić, wyszedł z piersi wyschłej i osłabłej.
Księżna drżąc oczyma strasznemi patrzała na nie, ręce jej wyciągnięte jak do odepchnięcia napaści skołowaciały w konwulsyjnym ruchu.
Była to nie już przed chwilą dogorywająca, schorowana niewiasta, ale istota broniąca życia swego sił ostatkiem...
Mina zawahawszy się chwilę, ogarnięta wściekłością jakąś, pierwsza się rzuciła na nią. W tej chwili Lukierda z łoża wyskoczyła na izbę, bie-