Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że patrzeć musiemy, na domową dolę jego, nieszczęśliwemi czyni.
Po tej cichej rozmowie, gdy w jedynej izbie pościele kłaść zaczęto, kazał Świnka kanclerzowi też przy sobie się położyć, aby na zimnie i niewygodzie nocy nie przebył, co by staremu szkodzić mogło.
Kląkłszy na wieczorną modlitwę kanclerz mógł podziękować Bogu. — Spokojnym powracał, zbliżenie się do Świnki przekonało go, iż istotnie w mianowaniu tem była Boża łaska, gdy w chwili tej właśnie męża ducha wielkiego wymagającej, on wchodził na stolicę.
Takim wybranym od Boga wydał mu się Świnka.
Człowiek świecki, który nie wziął jeszcze namaszczenia, przynoszącego łaski stanu — miał on już pojęcie ciężkich obowiązków, jakie nań spaść miały. — Mąż był w sile wieku, do walki nawykły, znający świat nietylko swój, ale otaczający, bo całą niemal Europę za młodu przewędrował. —
Nazajutrz rano wstali wszyscy o brzasku i w kościołku wiejskim słuchał przyszły Arcybiskup mszy, której sam jeszcze nie miał prawa odmawiać, bo święcenia miał odebrać dopiero po przybyciu do kraju, razem kapłanem się stając i arcypasterzem.
Wprost z kościoła, po skromnym obiedzie, Świnka, kanclerz i cały orszak wyruszył do Poznania. Ks. Wincenty radował się niewymownie,