Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go życia nie przyszły. Doświadczyłem ja tego. Z niewoli wróciłem innym.
Westchnął ciężko.
— Dopóki żył stryj mój Pobożny, jemu zwierzać się mogłem — teraz nie mam nikogo, a potrzebuję rady i pociechy.
Tak jak u nas dziś jest, nie może być dłużej. Spojrzyjcie co się to stało od podziału Krzywousta, od czasu jakeśmy koronę Ottonowską stracili. Na szczęty rozpada się ta ziemia, a Brandeburczyki, Czechy, Cesarstwo, dzicz wszelka bezkarnie w nią chciwemi pazury sięgają.
Giniemy, ojcze mój! giniemy!
— A jestże w mocy ludzkiej radzić na to? — odparł kanclerz.
— Choć pokusić się o to potrzeba — mówił książe. — Korona polska od Rzymu była zawisłą i jemu nie Cesarstwu hołdowała. Rzym zbawić nas może wracając utraconą koronę i władzę jedną. Rzym silny jest.
Ks. Wincenty popatrzał nań zdumiony.
— Gdybyśmy mieli Arcybiskupa w Gnieźnie, jechałbym pewnie do niego, z nim radzić o tem, jemu się zwierzyć.
Zjednoczę w ręku całą Polskę wielką, po Mszczuju wezmę Pomorze, po Leszku spodziewam się dostać Krakowa i Sandomierza. Dla czegożbym królem się nie miał nazwać i wszystkich książąt pomniejszych stać się głową?