Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powtarzały jakąś modlitwę, a spłakane oczy nie widząc nic po izbie smutnej błądziły. Wrzawa i bieganie nie ustawało, do niej nie przychodził nikt.
Przeszła tak godzina objadu, a o niej zapomniano. Gdy już osłabła dyszała ledwie, nie rychło zjawił się ks. Teodoryk z twarzą pochmurną i czołem zasępionem.
Zaledwie mogła słabym głosem zapytać go — jakie nowe nieszczęście ich spotkało.
— A! nieszczęście wielkie! — zawołał Lektor. — Przewidywaliśmy je wszyscy, pragnąc pana naszego odwieść od tej podróży. Niegodziwy Henryk pochwycił w Baryczy Lignickiego, Głogowskiego i naszego księcia, bo więcej żaden nie przybył. Odesłano ich na zamek do Wrocławia więźniami.
Grozi zbój, że żadnego z nich nie wypuści, dopóki mu się nie wykupią ziemią.
Lukierda nie zrozumiała może całej grozy tego wypadku, wiadomość prawie ją uspokoiła. Przemko żył i życie jego nie było w niebezpieczeństwie.
— Więc niech da tę ziemię! — zawołała...
Ks. Teodoryk głową potrząsł.
— Znam dobrze księcia, — ozwał się — ziemi on nie ustąpi. Woli być więzionym, niż dobrowolnie uszczuplić dzielnicę.. O zdradzie tej dano już znać Leszkowi i Mszczujowi, nieochybnie