Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

baczywszy światło, z barłogu się porwał, krzyknął i przypadłszy rzucił się jej na szyję.
Mina pochwyciła go wiodąc z sobą na górę.
— Chodź! chodź! to nie więzienie, a grób! — krzyknęła.
Burgrabia nie dał im tak iść, ujął księcia za rękę i sam postąpił naprzód. — Po wschodach idąc Przemko, ściskał milcząc swą wybawicielkę.
— Cóż? swobodęś mi przyniosła!! — zawołał gdy wyszli na górę.
— Jeszcze nie! alem choć lżejsze w izbie wyprosiła więzienie — odpowiedziała Mina. — Łysy ziemi chce — daj mu byle cię puścił.
Przemko milcząc potrząsnął głową, stękał na ranę. — Gdy na jaśniejszy dzień wyszli, zlękła się niemka ujrzawszy go bladym, żółtym i wynędzniałym. Odzienie na nim było poszarpane i zbrukane, słomą oblepłe i brudne. —
Zamiast zapłakać, dziewczyna z gniewu na Rogatkę trzęsła się i tupała nogami.
Burgrabia wpuścił ich oboje do czarnej izby.
Zwała się ona tak i godną była swego nazwiska. Stęchliznę w niej czuć było, jedno okno głęboko w murze osadzone, słabo ją oświecało. Wiosenne ciepło jeszcze się w głąb tych ścian kamiennych nie dostało — zimno i tu było przejmujące.
Mina dała pieniędzy, aby drew przyniesiono i naniecono ognia. Śmiała, napastliwa, rozkazy-