Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koni była wyborna, powietrze dla żołnierzy ni skwarne, ni nadto zimne.
Wyprawić zaś ludzi bez siebie nie mógł książe, bo go nikt przy nich zastąpić nie umiał. Gdy on wesoły swój, gruby, rubaszny podniósł głos, leciało rycerstwo razem z nim, nie bacząc na nic.
Bądź co bądź tedy, a było to w drugiej Maja połowie, książe już nawet z zimnicą wybierać się był gotów. Mówił, iż miał to doświadczenie raz w życiu, że na koniu się dobrze wytrząsłszy i spotniawszy, choroby pozbył pośród wojny.
Księżna Jolanta, która mu nigdy w niczem na zawadzie nie stawała, opierać się nie śmiała, ale niespokojną była.
Pięknego wieczora majowego siedzieli w podsieniu zamku Kaliskiego, Bolesław, Jolanta i córka jej najmłodsza.
Gród ten, choć na owe czasy dosyć warowny, wspaniałym wcale nie był. Dworce w większej części stały z drzewa budowane i nizkie.
Książe właśnie w kożuszku za stołem siedząc, winem ciepłem korzennem na zimnicę sobie radził, księżna mając córkę u boku, zdala cicho z nią rozmawiała, gdy pachole dworskie wbiegło z radosną twarzą, oznajmując, że z Poznania jechali goście.
A że Przemka Sierotkę kochali wszyscy, radość wybuchła wielka.
— Mów, gość a nie goście! — zawołał książe