Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 2.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiem co do niéj przemówić, jak, jakiemi słowy,
Jak ubarwić, jak trafić w myśl kobiecéj głowy,
Żeby z razu nie przeląc, swego dopiąć snadnie,
Ty milcz — dam ci znak ręką, gdy mówić wypadnie.

(zbliża się do Księżnéj Beaty, która od samego ocucenia patrzy na niego z gniewem na twarzy i łzami,)

Witaj w domu gościnnym, kochana bratowo!
Przyjęłaś druchów mieczem i kula działową,
Lecz kula nas nie wzięła, mimo woli twojéj.
Zdrów i cały brat Wasil z waszym zięciem stoi.
Tak! przywiodłem wam zięcia, wszak nie będzie sromu,
Jeżeli weźmie żonę z Ostrogskiego domu?
Równy nam urodzeniem, bogactwy i sławą. —
Ja Wasil — dam mu Halszkę — mam do tego prawo,
I wy, jak mam nadzieję — sprzeczne całe życie,
Przynajmniéj mojéj woli dziś nie zaprzeczycie —
Mam prawo! tak! mam prawo, kto mi go zaprzeczy?
Stryj rodzony, od Boga mam opiekę daną —
Chcę dobra temu, kogo on zlecił méj pieczy —
Chcę jéj szczęścia — wy tylko chcecie trzymać wiano.
Cóżby mi świat powiedział — świat i serce własne,
Gdybym widząc to biedne dziecka twego życie —
Nie dbał o nią — opuścił — Lecz nie — ja nie zasnę,
Mówiłem wam otwarcie, starałem się skrycie.
Teraz czas przyszedł, Dymitr już ma moje słowo —
I pytam czemubyście to słowo łamali,