Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 2.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziś w marnéj sprawie, w przyszłość zakopany
Lęka się tego, co nie dojrzéć oku.
Kiedy tak — dobrze!

(odstępuje na krok, Dymitr wstrzymując go za rękę)


Dymitr.

Coć się Kniaziu marzy??
Jabym się lękał?? a! na moję duszę
Daj mi tu piekło — i piekło poruszę!
Staw mi szatanów, staw na mnie świat cały.
Serce i ręka nie będą mi drżały!
Lecz jeśli człowiek bacznie co rozważy
Gdy przyszłość w swojéj chce odgadnąć głowie,
Zle kto przezorność, lękliwością zowie.
Jeszczem się Bogu najwyższemu dzięki
Nie zląkł ni śmierci, ni ludzi, ni kogo?
Wszyscy — samego opuścić mnie mogą,
Dość mi od strachu, będzie mojéj ręki?
Źle sądzisz Kniaziu!


Wasil.

Możem się omylił,
Ale kto tyle zarzutów mi dawa,
Do takich sądów, czyż niedaje prawa?
Z resztą — jam gotów i choć wiekiem stary,
W przyszłość nie patrzę.