Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kobiercu! — wołała stara. — Powinieneś mnie znać, że ja nie ustąpię.
Wiele osób starało się poświadczyć, iż przeciwko Bietce nic nie było do zarzucenia, że królowa ją lubiła bardzo, a ludzie szanowali.
— Niechże ją sobie biorą ci, co ją szanują, a nie mój syn, nie! — powtarzała litwinka.
Zgryzł się tem Nietyksza i stan jego się pogorszył, ale matka, troskliwa o zdrowie, zmiękczyć się nie dała.
— Co ja go mam okłamywać i uwodzić? — mówiła tym, co ją starali się skłonić do łagodniejszego postępowania. — Niech wie, że ja na to nie pozwolę, a darmo się nie durzy... Kocham go jak moje dziecko jedyne, ale właśnie dlatego mu się zwalać nie dopuszczę. Jam nie z tych matek, co dzieciom truciznę dać gotowe, aby na ich łzy nie patrzeć.
Mężczyzną jest, niechaj przeboleje. Od tego mnie Pan Bóg matką uczynił, abym ratowała, nie gubiła.
Nietyksza, znając swą rodzicielkę, gdy raz wyrok wydała, nawet już nie wznawiał o tem rozmowy, milczał.
Milczeniem tem upartem więcej ją może niepokoił, niż gdyby się był starał przekonać — ale i on miał w sobie coś charakteru matki.
Gdy rany cokolwiek się podgoiły, stara Giedyminówna chciała go włożyć na wóz, a bodaj