Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale wiesz to przecie — syknął Płaza — iż mnie tu nikt jako posła nie powinien znać, a wy włócząc się za mną zdradzacie mnie.
— Nie bójcie się — rzekł kozak — ja nie jestem tak głupi jak się wam wydaję. Lachy nie są podejrzliwi i ani się lękają, ani szpiegują. Im pod nosem można dokazywać co się komu podoba, nie będą widzieli albo rozumieli. Tem mniej gdy o kozactwo chodzi, które oni za grube chłopstwo mają!
Parfen się śmiać począł.
— Juści my grube chłopy — rzekł — ani my w jedwabiach chodzimy, ani obce języki rozumiemy, ani nam tych łakoci i cacek potrzeba co panom lachom, ale nas niewola nauczyła wiele. My bijemy pokłony a pięści zaciskamy, a kiedy najniżej czołem, to najhardziej duszą...
Spojrzał na milczącego Płazę.
— Coś wy, batku — dodał — chodzicie po Warszawie taki kwaśny jakby wam doprawdy Kosza żal było i waszego Kurenia? Co wam jest? Czy poszło co na opak?
— Nie — rzekł Płaza, który spojrzawszy na kozaka, zmiarkował, że się go strzedz powinien — nie, nie stało się nic, ale człowiek tu obcy, niewiele rozumie, przeto się frasuję.
— Za czem! — odparł kozak — co wam sobie łamać głowy? Listy oddaliście, odpowiedź odbierzecie, i po wszystkiem. Więcej po was nie