Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/075

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Płaza westchnął ciężko.
    — Zagnało mnie tam to co i wielu innych na te ostrowy i kamycze gnało — nieszczęście! rozlana krew...
    Spuścił głowę.
    — Nazwisko wasze? jeśli mi je zwierzyć chcecie? — rzekł kanclerz.
    — Matka moja była Płazianka z domu — odezwał się szlachcic — więc jam teraz wziął jej nazwisko, ale po ojcu zowię się Wierzbięta, szlachcic jestem.
    — Dawnoście tam?
    — O! — westchnął Płaza — dwadzieścia lat... zkozaczeć było czas, a jednak...
    — Siła tam takich?
    — Któż policzy, a nawet kto i dopyta — mówił Płaza powoli — każdy się z tem kryje i wypiera. Wstyd. Dawniej pono więcej było i wołoszy i polaków i różnego narodu; ano z naszych, który pobędzie tam, choć się niby przyswoi i przyrośnie, w końcu prawie każdy zatęskni i powraca.
    — A wy? — spytał Ossoliński.
    Nic nie odpowiadając, Płaza ramionami dźwignął.
    — Będzie-li z czem — muszę wrócić — odezwał się — a żebym za koszem tak zatęsknił jakem w koszu za Polską nudził, pewno się to nie okaże.