Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pana, dla którego gmach ten był przeznaczony. Żywej duszy nie widząc przy nim Płaza udał się, mijając ogromne stajnie, ku staremu budowaniu, bo tu czeladź się kręciła.
Chociaż pana w domu nie było, a godzina wczesna bardzo jeszcze się ludziom poodziewać nie dała, na tych co się pokazywali widać było dostatek pański. Opończe bramowane, kontusze jasne, czapki z futer pięknych, lica rumiane i wypasione; zawiesiste miny litwinów znamionowały dwór magnata, butny i wesoły.
Na zapytanie o Wijurskiego, stojący w progu z rękami w boki, mężczyzna szerokoramienny, z długim włosem jasnym, pochwycił przebiegającego właśnie chłopczyka za ramię i kazał gościowi mieszkanie jego ukazać.
— Sambyś waszmość nie trafił — rzekł śmiejąc się — bo tu u nas zakamarków przepaść, a kurytarze ciemne i psów pełne.
W istocie chłopak się biegnąc parę razy o rozłożone w sieniach ogary potykać musiał i raz w lewo, to w prawo skręcając po przybudówkach jakichś do drzwi napół otwartych doprowadził Płazę.
Stał w nich właśnie Wijurski.
— Czołem.
— Czołem. Przyszedłem za nocleg podziękować — odezwał się Płaza — choć niech go milion djabłów weźmie z jego gospodą... ale bie-