Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

godnego barłogu poszli się zimną wodą oblewając pokrzepić.
Słowem nim w ulicach miasta ludzie się snuć zaczęli, zaledwie po kościołach dzwoniono na ranne pacierze, już u Kaliny pito, zajadano i żwawo się obracano. Piwa grzanego, polewek i gorzałki ledwie mógł gospodarz nastarczyć.
Wstał nareszcie i Płaza, ale że się chciał całkiem przyodziać, odzież zmienić, troki swe rozwiązać, a tu miejsca nie było i dla ciekawych oczów nie chciało mu się karmi dostarczać, burcząc zażądał alkierza, gdzieby sam mógł choćby na czas pozostać. Dano mu w istocie na pół ciemną śpiżarnię pustą, w której strasznie stęchliznę i gnilec czuć było, a powietrze dreszczem przejmowało, ale człek był wytrzymały, więc sobie nie przykrzył.
Gdy wyszedł potem z komory, lepiej wyglądał, chociaż z sukien widać było, że długo nieużywane leżały. Z pasa, z szabli a nawet żupana lamowego wydawał się szlachcicem dostatnim, chociaż długi pobyt na kresach zapewne, ruchy ma nadał jakieś gwałtowne i zamachy kozacze.
Z chmurą na czole, zadumany, naprzód do wódki się wziął, a potem do misy grzanego piwa ze śmietaną i serem, którą opróżnił, i wąsy otarłszy zabierał się wychodzić. Sakwy gospodarz pod klucz zabrał, a koń, którego straż pa-