Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, a jadło? — zapytał — a wódka?
— Cierpliwości, wszystko się znajdzie — rzekł Kalina. — Gorzałki zaraz przyszlę, a na krupnik i kluski trzeba poczekać aż dla wszystkich będą gotowe.
— A gdzież ja tu będę jadł? — mruknął Płaza oglądając się — na kolanach jam nie zwykł.
Kalina rękę podniósł do góry i zawróciwszy się odszedł bez odpowiedzi. Mrucząc a może przeklinając Wijurskiego, siadł p. Lasota przy swych węzełkach, ale tak mu mało miejsca zostało, że daleko wygodniej pono na terlicy i na szkapie niż tutaj.
Westchnął i ziewnął razem.
Upłynęła tak chwila, oczy mu się mimowolnie kleiły, w izbie mrok pokrywał wszystko, gdy z pierwszej gwarnej tej giełdy ogromnego wzrostu mężczyzna wszedł krokiem powolnym do alkierza, począł oczyma rzucać po kątach, zoczył Płazę, zbliżył się i podniósłszy rękę szeroką jak łopata, uderzył go nią po ramieniu.
Ten poufały gość, zbudowany jak pachołki miejskie, których dobierają siłaczów, z wąsami zachodzącemi mu za uszy, w stroju zkozacka, w czapce baraniej, długich juchtowych butach i pasie szerokim czerwonym, srogą miał i niemiłą twarz; ani dziw, że Płaza się żachnął.
Drab się pochylił śmiejąc ku niemu i do ucha