Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od którego jeszcze miłém wspomnieniem pozostała niepohamowana czkawka.
Już niéma kogo wybrać, gdy biédny, bogu ducha winien, wyprostowany jak kij, szanowny Żegota, który w téj chwili myśléć musi o żonie i dzieciach pozostałych w domu, o ciepłym kominku swoim, szlafroku i pantoflach — nawija się na oczy.
Proszą go na Marszałka. Osłupiał!
Tego się nie spodziéwał. Mógł być Dozorcą magazynowym i to by sobie poczytał za wielki zaszczyt, pojmuje podsędkowstwo, jako wysokie dostojeństwo, którego czuje sie niegodzień, ale Marszałkowstwo! Tego się niespodziéwał. A tu go zapraszają, jego —
Jeśli moja żona nie będzie temu przeciwną — odzywa się — ja — z całéj duszy na rozkazy —
Wszyscy w śmiéch i naturalnie wybiérają go Marszałkiem
Doskonały Marszałek! a raczej doskonała pani Marszałkowa!
Spytajcie dla czego wybrano go, kiedy oto pozostało jeszcze kilku kandydatów którymby przystało być na tym urzędzie?