Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wa — tylko mnie nie opuszczaj tylko mi powiédz, że jutro, zawsze — będę cię widziała jak dawniéj, że mną nie wzgardzisz!
Widzisz, dodała, jak wielka być musiała miłość moja, gdy się tak poniżam przed tobą, gdy duma nawet nie przemogła jéj, duma obrażonéj kobiéty, kochanki. Wszak nieodmówisz mi tego!
— Juljo! ja sam pragnę i żądam tego — Ale dozwól zastygnąć ranie twojéj i mojéj — Myślisz że i ja nie ciérpię, że i mnie to nie boli? Codzienném widzeniem się, rozdrażniać będziem niezgojoną bliznę.
— Czekać! czekać! zawołała Julja — Ja nie mogę czekać! ja niémam chwili do stracenia, godziny moje policzone, każde silne wstrząśnienie przybliża mnie do końca. Nim ta rana zastygnie, i ja ostygnę —
Spuściła głowę, zamilkła.
— Juljo — co za myśl dziwna —
W moim wieku miłość jest śmiertelną chorobą, dodała — w twoim tylko z niéj nie umiérają — I na cóż mi życie — na nowe zawody? Życie, to wspomnienie przeszłości, a moja tak czarna —