Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To nic to nic! odpowiedziała, spójrzała na Stasia, a ujrzawszy go bladym, chwiejącym, jak winowajcę przed sędzią, dodała — To przejdzie — byłam osłabiona, ta wiadomość tak mnie poruszyła. Pozwólcie mi tylko — wyjdę na chwilę.
Po wyjściu Hrabinéj, milczenie panowało głębokie, Staś usiadł i podparł się na ręku, Alfred przechadzał się po salonie, Pułkownikowa szepnęła mu cóś do ucha i wyszła. W chwilkę potém i on się wysunął, powóz zaturkotał — odjechali. Staś usłyszawszy to, wziął także kapelusz i niespokojny biegł ku drzwiom, ale w téj chwili, weszła Hrabina — i niespokojna dała mu znak ręką aby się zatrzymał. Stanął. —
Po cichu, spokojnie, powolnie, odezwała się do niego.
— Widzisz że mnie nie zawiodły przeczucia — Na próżno chciałeś udawać i kłamać — Serce mi powiedziało, przeczucie ostrzegło O! ja się tego spodziewałam, to mnie musiało spotkać — Ja ci wszystko przebaczam, tyś nie winien, jam winna, trzeba cię było odepchnąć, trzeba ci było nie wierzyć; nie po-