Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

serce biło, ręce kowulsyjnie załamane splotły się. Piérwszy raz może w życiu, w tak rozpaczliwym była położeniu —
— O to! kara Boża za moje grzéchy, zawołała, raz piérwszy także pomyślawszy od dawna o Bogu i o sobie — to ciężka kara. O! rodzice moi, na coście mnie okuli w te kajdany, na coście mnie oddali w to jarzmo — lepiéj by mi było ubogą żyć, nieznaną i nieznać tego świata, tego zepsucia.
Niéma nadziei! żadnéj nadziei, mówiła do siebie — albo wszystko stracone, w oczach świata poniżenie, upadek, albo zgryzoty sumienia, krzywda ludzka. Jeden Bóg podźwignąć nas może.
Nigdy Hrabina nie była pobożną, rzadko bardzo i to z nałogu, dla oka, usty się tylko modliła, teraz gdy uczuła tak silnie sciskające się serce, gdy obaczyła że niéma ratunku i pociechy, tylko w jednym Bogu — padła na kolana u krzesła złożyła ręce, zapłakała i niewiedząc co mówi, modlić się zaczęła, aby Bóg odwrócił tęn kiélich goryczy —