Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Alboż tak nie jest?
— Swoboda kobiéty, która niéma się na kim oprzéć, która jest sama jedna — sama na całym świecie —
— Od pani zależy nie być samą —
— Odemnie? roztargniona wymówiła Pułkownikowa — prawda, mogłabym miéć opiekuna, ale właśnie może takiego, jakiego miéć nie chcę —
— Hrabia Alfred rzekł Staś —
— Pan żartujesz, odezwała się gospodyni domu — on dla mnie nadto dowcipny — Zabił by mnie swojém szyderstwem.
— Ale otóż i on powrócił! zawołał Staś wstając i idąc ku Alfredowi, który w téj chwili z najlepszą miną postępował na środek salonu.
— A! porwała się pułkownikowa i podbiegła
— A cóż? a cóż!
— Nic — odpowiedział Alfred — wszystko skończone — przeprosiliśmy się i koniec —
— Jakżeś pan dobry! załamując ręce odezwała się Pani Grodkowska. A Sędzia —
— Poszedł na wieczór do Sliwińskich.