Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak tylko wszedł pan Choroszkiewicz i nim się jeszcze miał czas przywitać, Regent nieznacznie, ścisnął za rękę Augusta i szepnął mu błagającym głosem.
— Zmiłujże się, trzymaj, WPan Dobrodziéj — jeśli Boga kochasz.
Pan Choroszkiewicz z miną jarmarkowicza wpadł do salonu i szasnąwszy nogą, powitał Augusta, potém rzucił na stół czapkę z rękawiczkami, obydwóma rękami potarł czuprynę do góry, i rzekł.
— Szanowny pan Regent, wezwał mnie tu.
— W imie Ojca i Syna! przerwał Regent, ja wezwałem!! Ja! co WPan Dobrodziéj mówisz — Alboż to ja żebrzę zgody — ? Alboż to ja się boję czy co?
— Cha! cha! cha! zaśmiał się Choroszkiewicz. Ja tego nie mówię, ale tak krótko a węzłowato, bo ja czasu niémam i muszę jechać zaraz, gdyż mnie czekają w Janopolu na konferencją sukcessorowie nieboszczyka Tromińskiego — Krótko mówiąc, będzie co czy nie z projektowanych układów? hę —