Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kilka — To nie ten już młody, wesoły, otwarty, żywy Staś, co tak pożądał świata i ludzi. Spuszczona głowa, zacięte usta, oczy zagasłe prawie, jakiś niespokój, jakaś niepewność. —
— Strasznieś mi się zmienił tutaj — widocznie ci powietrze nie służy, rzekł August. Czy niepojechalibyśmy, dokąd tak daleko — daleko — naprzykład do twoich majętności których nieznasz jeszcze?
Staś podniósł głowę i uśmiéchnął się —
— Rozumiem cię wujaszku, chciałbyś mi dać abszyt grzeczny, bo ci może zawadzam, to pocóż te ceremonje?
— Mój Stasiu — odpowiedział August, niesłychanyś gorączka, i pod pozorem znajomości ludzi, tłumaczysz sobie najopaczniéj wszystko — Czyżbym cię ja tym niezgrabnym sposobem wypraszał? pomiarkuj.
— Prawda wujaszku — rzekł Staś ściskając go — to sensu niéma — przepraszam cię — ale dla czegoż mi mówisz, że mi powietrze tutejsze niesłuży?
— Zmizerniałeś i posmutniałeś bardzo.
— O! cóż dziwnego, niedospałem dzi-