Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

występku, nad roztrzepanie; większéj wady, nad zupełną moralną nicość. Trzeba było pomódz komu, poratować, pożyczyć piéniędzy, zastawić się, nastraszyć nawet, gotowi zawsze — serca złote, głowy puste. Ale czyż oni tylko temu byli winni? Szanowny ojciec więcéj daleko podobno.
Po hrabiach nastąpił — niejaki pan Trzecieski, który przyjechał bryczką zieloną krytą — spuszczaną, cztérma młodemi końmi. Poczciwy to był sobie ślachcic, na całą okolicę znany z prawości charakteru, z najlepszego serca i wylania się dla wszystkich. Sąsiędztwo bez ceremonij posługiwało się nim we wszystkiém. Potrzeba było jednemu przedać żyto, posyłał próbkę do niego i prosił, aby mu koniecznie przedał po takiéj a takiéj cenie. Drugi chciał pożyczyć piéniędzy, wprost do Pana Trzecieskiego — Weź z kąd chcesz a pożycz. Potrzeba było swata, posyłano po Pana Trzecieskiego w swaty. Chciano urządzić pogrzeb, stypę i to na jego ramiona zwalano, pojedynek, kłótnia, zgoda, wesele, wybór w podróż, nic się bez niego nie obeszło, nie mówię już o ty-