Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wskie słowo, bardzo świéża jeszcze i wdzięczna. O oczy! jeszczem takich niewidział.
— Boś niewiele widział — powiedział sam do siebie —
— Jednakże — są to oczy o jakich się tylko marzy. Marzyłem o takich właśnie.
Ale otóż jesteśmy przed pałacem — Stasiu! bądź grzeczny, śmiały i patrzaj w piękne jéj oczy, może w nich co dla siebie wyczytasz —
Jakoż kocz stanął i on wysiadł, kamerdyner otworzył przed nim drzwi salonu i zaanonsował — przed próżnemi krzesłami, bo w salonie nikogo nie było.
Stanisław rzucił się na piérwsze krzesło; już mu wstyd było i téj wizyty i tych marzeń jakie miał w drodze, zdawało mu się że każdy wyczyta na jego czole myśli i nadzieje. Lękał się téż, aby nie spaść z wysokości swych marzeń i nie znaleść Hrabinéj, cale inną, od téj, jaką z piérwszego o njéj wspomnienia w wyobraźni swojéj utworzył.