Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ręki w swoim worku — Marszałkowa na rozkaz swego męża posłuszna, kwaśno przyjmowała xięcia.
Niech to będzie w zapasie — ja myślę mówił Marszałek, że się co lepszego trafi — Ani zrażać i odstręczać, ani przyciągać; na polityce xięcia trzymać, na polityce —
I trzymano na polityce xięcia jak pokurcia na łańcuchu, a że niémiał Jaśnie Oświécony, nic lepszego upatrzonego, jeździł do marszałkowstwa
— Przytém téż, mówił sobie Marszałek w duchu — niech ludzie gadają, że się xiąże stara. A taki choć on goły, zawsze xiąże, xięciem — To i drugich zwabi — wybierzemy. —
Biédny jednak xiąże, niecierpliwił się już trochę, przydługiém oczekiwaniem o głodzie, na miljony Marszałka i nareszcie postanowił jak mówił — brusquer la chose. W tym to celu przyjechał teraz. Ale najgorzéj trafił, bo właśnie kiedy Marszałek odurzony majątkami pana Stanisława, marzył o wielkiéj fortunie swéj córki, widząc już w nim starającego się niezawodnie.