Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kryć chorobę, zniszczenie, aby się na chwilę uczynić piękną. —
Sto razy kładłam i zrywałam stroje, różowałam twarz, bieliłam skroń, smoliłam brwi, oblałam się pachnidły, wrzuciłam na siebie co miałam tylko z lepszych czasów — A potém pobiegłam, pobiegłam, poleciałam. —
Oznajmiono mu kobiétę. — Kazał wpuścić. — We mnie wszystko wrzało, burzyło się, gotowało, ale wywołałam siłą uśmiéch na usta, uśmiéch obojętny, wesoły, pieszczony, zalotny. — Starościc leżał z książką w ręku na kanapie w wytwornym pokoju, blady, zestarzały, ale ten sam, ten sam miał uśmiéch miodowy, toż samo żmijowe wejrzenie. Zobaczywszy strojną kobiétę, powstał i przywitał grzecznie. — Usiadłam. —
— Pan nie poznajesz mnie? spytałam go słodko z uśmiéchem.
— Nie, Pani. —
— A ja pamiętam Pana! szukam go i sa-